The Body of the Serpent

|
Siedzę i snuję swoje beznamiętne myśli, pozwalam im się panoszyć w tym smrodzie, improwizuję, udając mądrość i tylko szukam czegoś, na czym można się skupić.
To wcale nie jest tak, że staram się coś robić na siłę, że mi nie zależy. Ja po prostu nie jestem zorientowany w sytuacji i nie wiem do końca w czym rzecz, dlatego moje działania nie przynoszą żadnych efektów. Czasami coś robię. Ale głównie tylko tkwię w bezruchu, mając nadzieję, że moje myśli są na tyle ciche, że nikt ich nie usłyszy i pozostanę niezauważony - może wtedy nikomu nie przyjdzie do głowy, że powinienem się czymś zająć. Przemiana w słup soli - poza oczywistym dyskomfortem bycia słonym - mogłaby przynieść coś względnie przyjemnego. Tak czasem myślę, że nic nie robienie jest złe, ale to tylko te krótkie chwile, kiedy dokoła panuje chaos, nic nie znajduje się w swoim pierwotnym, właściwym wymiarze - TU I TERAZ jest jedynym wyjściem z sytuacji - a ja powinienem ogarnąć nie tyle siebie, bo na to jest zdecydowanie za późno, ale urządzić przytulny pokoik: z kolorowymi zasłonkami w oknach, cukierkowym dywanem i porcelanową zastawą dla angielskich, małych dziewczynek, żeby można było zorganizować swój czas, zmarnować go w jakiś sposób, który tylko mi wydawałby się nie na miejscu. Żeby komuś nie przyszło na myśl, że jest brudno.
Zawsze w zmęczeniu, kiedy siedzę i zamykam oczy - kręci mi się w głowie. Mój organizm na krótki moment zasypia, tak mi się zdaje, wyłącza wszelkie funkcje nie tylko życiowe, ale i nieżyciowe, przestaje istnieć, powoduje, że znikam. Zapadam się w nieistniejący wymiar pomiędzy naszym światem a tą drugą stroną, czy jak tam to się nazywa. A tam nie ma na czym siedzieć, na czym stać, nie istnieją tam żadne ściany, o które można się oprzeć. Dlatego kręci mi się w głowie - bo po prostu spadam. Przez ułamek sekundy przemierzam kwadryliony lat świetlnych, dlatego czuję się lekki. Ten wymiar, skoro nie istnieje - wypluwa mnie z powrotem tutaj, na te schody, na ten dworzec. Dlatego nagle przestaje mi się kręcić w głowie, bo już mam na czym siedzieć. I pojawiają się zegary, plakaty, ogłoszenia i stare, zdrapane albo wyblakłe, nic nie znaczące bohomazy na ścianach. I to wszystko jest takie RZECZYWISTE i mnie męczy, bo waży, bo pachnie, bo można tego dotknąć i się o to oprzeć.

Starczy.

Nocne majaki i trzy pokraki

|
00:25
Nie jest za ciepło. Wszak mamy zimową noc. Mroźną ciszę przeszywa przelot, bo tak trzeba nazwać poruszanie się tej szybkiej gąsienicy, wypełnionej parszywym pomiotem, insektami jakby człapokrocznymi, które zeżrą wszystko, co napotkają. A co się do jedzenia nie nadaje - zniszczą doszczętnie, zburzą i spalą jak niezatrzymane gigantyczne magnetyczne wahadło Foucaulta. Rozpierdzielą co się da w drobny mak i upieką z tego, i jeszcze z gruzu i pyłu makowiec. Obleją go polewą z krwi poległych oportunistów ale i swoich braci i sióstr, matek i ojców, kotków i pracodawców. I wszystko zaiste będzie w porządku, bo tak ten świat urządzona, nastawiając nas - najmądrzejszą rasę na autodestrukcję, czyniąc z homo sapiens - homo mortus, rasę najgłupszych istot w tym ze wszech miar nieogarniętym wszechświecie.
Fajnie, że inni budują, bo 
po pierwsze - mamy co rozpierdzielać
po drugie - narzędzia totalnej zagłady też nam inni wymyślą.
Nie mówię o jądrowych bombach, AK-47 i wszystkich ich użytkownikach. "Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu".
Totalna degeneracja będąc naszym udziałem stała się jakby kolejnym organizmem. Taki to wielki komórczak, nabudowujący się co chwila, rosnący i z dnia na dzień groźniejszy. Karmimy tego potwora własną arogancją, ignorancją, egoizmem, nienawiścią i tym wszystkim innym, co tylko publicznie nazywamy złym i niedobrym.
Ale to są wszystko cechy jak najbardziej nasze, ludzkie. Wypełniające nas po brzegi i śmierdzące jak wielki, zakurzony, tłusty kufel z piwem.

Czasem brzydzę się tym wszystkim.
00:40

# BURB

|
"Unoszę się jak na pokładzie kosmicznej kapsuły
Nad dachy i kopuły, nad betonowe bloki,
Tu mam najlepsze widoki, obejmuję całe miasto."
- Tymon Smektała "Głęboko w żyłach"

Pomijam zażywanie przeróżnych wspomagaczy myślenia, bo uważam, że samo przeciążenie umysłu wszelkimi bodźcami z otoczenia daje dobre efekty. Nie chodzi o to, żeby widzieć szerzej, kiedy krew pompuje się przez "rozszerzone naczynia krwionośne" w szaleńczym tempie.
Obijanie się o ściany może być, summa summarum całkiem zabawne, ale póki co skupmy się na intelektualnych sposobach wymuszania kreatywności swoich mózgów. Do tworzenia psychodelii potrzebni są inni ludzie, żeby kolektywnie działać - w grupie zawsze jakoś tak raźniej przecież jest, nie? Generalnie uważam, że kiedy jestem przemęczony, mój mózg potrafi formułować wypowiedzi bardziej złożone, brzmiące mądrzej, bardziej intrygująco. Więc - robi się ciekawiej. Dlatego lubię się katować i pisać, kiedy ledwo widzę na oczy, i mam problemy, żeby normalnie z kimś rozmawiać, o rzeczach codziennych. 
Rzeczy niecodzienne są stworzone do nocnych dyskusji. Takich, jak jedna z tych w "Grze w klasy", kiedy oni tam siedzieli, na fotelach, czy na podłodze - bez różnicy, jakiś winyl zacinał w kącie, a oni rozmawiali. Diabli wiedzą o czym, bo z ich rozmowy wiele nie wynikało. Było coś o sztuce, tyle pamiętam, bo czytałem tą książkę w wieku 17 lat. Wtedy była dla mnie za ciężka, za mądra. Cortazar jest chyba przedstawicielem tej literatury intelektualnej, coś jak Coelho i jego "Alchemik", skądinąd całkiem sympatyczna broszurka. 
Ale też nie chodzi o to, żeby wymieniać mądre książki. Ani cytować piosenki. 
Chodzi o nawiązanie dialogu. A jest kilkoro ludzi, z którymi chciałbym porozmawiać. W taki, czy inny sposób.
Tylko, do diaska - o czym?