Kultowy tydzień.

|
Pierwszy wpis, pierwszy tydzień, tysięczny blog.
Bez zbędnych wstępów: Chodzi o to, że w końcu postanowiłem pisać regularnie i trochę poważniej, niż zwykle. Raz w tygodniu, w każdą niedzielę, o czymś co mnie poruszyło. Proste.

Wiecie, z zasady uważałem, że koncerty są fe! i w ogóle niedobre, że tam jest za głośno, za dużo ludzi i w ogóle. I wiecie co? Dalej tak uważam. Duże koncerty są złe. Ale dzięki mojej wieloletniej przyjaciółce, Dominice trafiłem na taki kameralny, w zaciszu małej sali Domu Kultury. Wyrwałem się z pracy wcześniej [jak ja lubię ten system: zrobisz - możesz iść!], zahaczyłem o kumpla i wpadliśmy [z lekkim co prawda poślizgiem] jak stado rozpędzonych bizonów na salę. Ludziska tam już grali - uderzyła mnie siła tego dźwięku. Prawie się przewróciłem, kiedy otworzyliśmy drzwi. Momentalnie straciliśmy impet i po cichutku na paluszkach [jakby ktoś mógł nas usłyszeć] czmychnęliśmy na tył sali.
XX-te LO z Gdańska śpiewało sobie piosenki Kultu tak radośnie, że aż beztrosko. Między piosenkami biłem brawo, zacieszałem niesamowicie, widząc Dominikę na scenie. Ogólnie przypadł mi do gustu taki typ imprezy. To dla mnie "całkiem coś nowego", jak mawia Ser Lancelot z reklamy, mimo mojego dojrzałego, zdawałoby się wieku. Więc nic dziwnego chyba, że mam ochotę się pochwalić doznaniami, których określenie sprawia mi problem. Wszystkim mówię, że było ciekawie. Bo było. To najprostsze, co mogę powiedzieć, ale niestety, zbyt mało pozytywne jak na to, co chcę przekazać.
Wasze na wierzchu, tak sądzę. Darek mnie od dawna przekonywał, że koncerty są spoko. I są. Zapewne. Na większe imprezy nie będę się jeszcze długo wybierać, moje życie kulturalne postanowiłem rozkręcać powoli i spokojnie, żeby nie doznać szoku.
Coś niesamowitego, ci ludzie na scenie, ich zaangażowanie, ta muzyka, przepełniona energią tak gęstą, że można by w powietrzu wieszać siekiery.. po prostu fala dźwięku tak silna, że uderzyła mnie, powaliła na glebę moje nie tylko dotychczasowe doświadczenia, wyobrażenia o świecie, ale i mój ośli upór "ja nie chcę". Ałłć!
Trochę bolało, ale było super. I ogólnie nie zamierzam się bronić przed powtórką.
Na tym koncercie pierwszy raz w życiu pożałowałem, że nie umiem na niczym grać.