NADZIEŃ DOBRY

|
Nachapani kalifornijską muzyką poszlimy na łąkę: ja, Melvin, Molly i kilku takich, co ukradli księżyc. A łąka ta była zaiste osobliwa. Może to tylko efekty defektów naszych dechązrytych mózgów, ale trawa tamtejsza miała kolor purpur i to kilkunastu. A mandarynki wyrastające z ziemi - nie wiadomo czemu - były perkalikowe. I to w kratkę. No i urzekły nas latające pod sufitem historie w kształcie motyli wielkich niczym hipopotamy. A kolejki, co się ustawiały po bilet były tak głośne jak dynie spadające nam na głowy. Kto to widział, żeby motylopotamy srały dyniami?!!
A ludzie w tych kolejkach byli tak bardzo bardzo długo, że się kwiatkom podeszwy zagotowały. Ogólnie nie była łąka ta kata miejscem relaksu, na jaki nasza sekta kryminalnych balonistów liczyła. Ano więc wpadlimy na pomysł, że przeniesiem naszą libację intelektualną na inne piętro hotelu bajkoludków.

Łatwiej jest spadać, niż wchodzić po wchodach, więc zdecydowalimy, że się wybieramy piętro niżej zobaczyć, co nas tam czeka.

***KONIEC CZĘŚCI PIESZEJ***

[Psychodeliczne paranoje Melvina, czyli tam i s powrotem]

----------!!!----------

Mam nałogi
   Masz nałogi
       Mamy nałogi
           Taty nałogi
               Miś Jogi
Trata-ta-ta! Nie miałem weny ani konceptu, to i nie było czego notować. Teraz też co prawda nie ma czego notować, ale to nic. Fkońcu trzeba napisać. Cokolwiek.
["You got to make it STOP"]
To i czasem ewangelię jakąś przynieść do domu bezbożnego tego i tamtego, przy akompaniamencie szatanistycznej muzyki. A to i głupoty popleść czasem byle jakie, jako nawiedzony ten czy tamten mówca.A to sobie popisać, coby długopis z nudów nie zmarł a notes się nie marnował. A to wykorzystać swoją wiedzę, co by sprawiedliwie słowy tymi czy tamtymi porozdzielać miłość. A co by nie było zbyt sentymentalnie to trzeba czasem użyć środków stylistycznych odpowiednich, co by patetyzmu unikać, bo zły jest. To i jeszcze pisać trzeba, co by żeby sztuki piśmiennej nie postradać poprzez takie czy inne zaniedbania.
Lecz nie-stety słowo ciałem się nie stało. Pomimo całej ewangelizacji nie udało mu się zyskać cielesnej formy. Próowało, stąd też mamy wszystkie te i tamte szyldy, neony.
Dobronowinowanie generalnie przyczyniło się do wielu niefajnych rzeczy tu i tam. Ludzie zaczęli się dzielić na lubiących jednego boga, lubiących innego boga, albo kilku innych jeszcze. I w ogóle zaczęli lubić jedni to, co było, inni to, co się pojawiło, a kolejni nie lubią nic. Nie ma takich, którzy lubią to, co było i to, co się pojawiło - jednocześnie. Pozostają ci, co lubią obie rzeczy, ale oni je lubią naprzemiennie.
Podziały społeczne nie są fajne. Są nieuniknione, a wiele nieuniknionych rzeczy jest niefajnych zarazem. Koniec wakacji na przykład. I w ogóle.
Konie c na
dziś

Bla-bla-bla-bla-blackout...

Prawda na jawie

|
Hej, ja się tak tylko zastanawiam, więc wrzuć na luz i odłóż ten kamień. Myślenie jeszcze nikomu nie zrobiło krzywdy, co? Chociaż, bo ja wiem. Ale choć i tu śmierdzi, to nie pod tym jest drzewem pies pogrzebany.
Gnije mi w głowie taka jedna zagwozdka - jak się ma bycie fair i ogólnie cała ta moralna norma do poddawania przyjaciół próbom? Męczy mnie to, wiesz, stary. Bo, z jednej strony, tej oczywistej, skoro komuś ufasz, to czemu masz poddawać testom jego wiarygodność? Nie mówię o niczym konkretnym, choć mam na myśli. Zaufanie polega przecież na tym, że całą osobowość i aurę przyjaciół uznajemy bezdyskusyjnie za fakt, autentyk. A ja jednak mam czasem ochotę ich sprawdzić. Poddać próbie sił, niech będzie. 
W sumie to nie chodzi już o ten autorytet, tylko podważanie zaufania, podawanie go w wątpliwość, tak jakby, nie? A to chyba nie jest w porządku, nie wiem. Myślę, że to trochę egoistyczne, takie podejście do "próbowania" przyjaciół, jako czegoś OK. To tak, jakbyśmy chcieli coś wiedzieć, zdobyć jakąś informację, którą - jak podejrzewamy - tamten ktoś ukrywa - nie mówiąc mu o tym. To jak grzebanie starszej siostrze w szufladzie z bielizną. Czy nie stajemy się wtedy tak samo nieuczciwi? 
Fuj, no nie?
Tak, spoko - ALE
Ale my, ludzie sapiens jesteśmy - chcemy, czy nie - pieprzonymi egoistami. Myślimy o innych, ale często bardzo_bardzo_mocno chcemy, żeby i ktoś o nas myślał. Więc z tego punktu widzenia cała sprawa wydaje się jakby normalna. Nie dajmy się zwariować. Ciągle oceniamy i osądzamy, więc musimy też sprawdzać.
Staram się usprawiedliwiać? Może i tak, może i nie. Chcę wierzyć, że uczciwość działa w obie strony i mam prawo dowiedzieć się, czy komuś na mnie zależy. Bo przecież kiedy zapytam - mogę być pewny? A jeśli ktoś mnie okłamuje?

Ufam ludziom. Jeśli poddaję ich próbom, to robię to z czystej ciekawości. Czasem lubię obserwować ludzkie zachowania - jak reagują na docierające do nich bodźce/informacje. Ale zanim naruszę zasadę bezgranicznego zaufania - wezmę pod uwagę wszystkie okoliczności i rzeczy, które mogą zaburzać moją percepcję sytuacji. skłaniając mnie do wątpliwości.
Moralność kontra..?

UntiTLEN

|
Czasem się po prostu tak tragicznie nudzę, czekając na zdarzenie, które ma się zdarzyć, jak na przykład pociąg nadjechać ma. Obgryzam wtedy paznokcie, to jeden z moich nałogów, i zaczynam sobie wyobrażać różne rzeczy.
Wsiadam do pociągu i tam wszyscy siedzą. Nikt nie stoi bo jest środek nocy, a o tej godzinie większość Dobrych Dzieci Boga już śpi. Złe Dzieci, albo te Dobre, które nie śpią [z winy tych Złych], siedzą w pociągu i czytają książki. Bóg wie jakie i on to osądzi, w każdym razie RÓŻNE książki. Siedzą i czytają bo to się robi z książkami - siedzi i czyta. A ja siedzę i piszę. Jako jedyny nie jestem Dzieckiem Boga, a przynajmniej nie takim jak reszta i jako jedyny nie czytam bo nie, kropka, i już. Wolę pisać, tworzyć, nie od-twarzać, prze-twarzać. WY-twarzać wolę. Dla zabawy, dla zabicia nudy, albo żeby inni mieli co czytać. Z biletem w ustach piszę TOTALNE bzdury.
Czemu tak polubiłem słowo "totalnie"?

[prezent urodzinowy dla samego siebie bo chcę dostać coś fajnego a tutaj są sami obcy ludzie i nikt nie wie że mam urodziny więc NIC mi nikt nie da i tak troszkę przykro więc sam sobie wynagrodzę nudę w 21 urodziny]

PS. I PAMIĘTAJCIE Wy, tak zwani czytacze!!! Artyzm bez piątej klepki postradał zmysły dla autystycznej inspiracji. I z ich romansu nie wynikło nic dobrego. Jakiś poetycki bełkot z każdym okiem w innym kolorze i uchem pomiędzy nimi. Jakiś zapychacz kolejnych linijek, zboczony lekko w lewo i porządnie w prawo, pomazany tuszem i zarzygany nudą. Zarzygany przez RZ bo Robuś RZYGA


06.12.1988/2009
około 1:00
*RZYYYYYG*


Hej, to niezwykłe, jak kochający się ludzie potrafią ze sobą rozmawiać, tak chaotycznie i bez sensu, całkowicie czasem spontanicznie, i mimo niewiadomo_jak_długich_przerw nadal się dogadują i te rozmowy są takie, no.. jakby "po prostu" - d&d

Lirycznie

|
<---
Na początek adnotacja: notki coniedzielne to formuła, która - jak widać - nie sprawdza się dobrze. Będzie więc nieregularnik, z tym zastrzeżeniem, że notki publikowane będą w godzinach wieczornych. Zamiast "wrażeń z tygodnia" proponuję notatki w mojego "Death Notesu".
Za brak wpisów w dwie ostatnie niedziele przepraszam. Nowa forma powinna to wynagrodzić.
--->

Siedzę trzymając długopis między palcami niczym szluga i zaciągam się aromatem czarnego tuszu. Pociąg trzęsie, a ja piszę poronione słowa.
Pytanie brzmi: Co to znaczy
"SCHIZOIDALNY"?
Wymarzone byłoby połączenie schizy z ideałem, ale chyba
Odpowiedź brzmi: "Schizokształtny", czyli stworzony na podobieństwo Schizy, zwanej także Panną Lili, muzą poetów i samobójców. Poznał ją jeden wierszokleta w autobusie. Była ubrana kolorowo i miała teczkę. A wiersz wyszedł taki-sobie. Ale było fajnie, bo jako członkowie kółka literackiego mogliśmy mu powiedzieć, że jego wiersz nam się podoba, bo jest kolorowy. I nam się wtedy podobał, ponieważ stylem aspirował do ambitnej poezji.
Co nie zmienia faktu, że był to wiersz 16-latka. Było śmiechowo.

PostBazgrum:
1. Wpis dedykuję zdecydowanie, z całą śmiałością i przekonaniem Beatrycze jako wyraz wdzięczności za podzielenie się artystyczną aurą, która ją otacza.
2. Jak miał na imię ten chłopak, co?

Banan wszyscy!

|
Ogólnie mnie męczy, że mam takie problemy, wiecie?
Wczoraj próbowałem napisać. Prosty, krótki tekst, miałem zamysł, jak zacząć, co z tego, że ogólny. Krótka historyjka o kilku dziwnych ludziach w psychodelicznym miejscu.
I TRĄBA. Nie wyszło. Nie umiem już pisać. Tak dawno tego nie robiłem, że nawet już nie pamiętam jak to się robi, o matko. Kiedyś umiałem pisać fajne rzeczy, które podobały się innym. A teraz mam problem ze skleceniem 3 zdań. Dobra, blog to co innego, tu piszę bardziej o tym, co myślę i czuję, a nie wymyślam pokręcone światy i postacie z czarnohumornych opowieści. Muszę, po prostu muszę-muszę nad tym popracować. Przecież "jazdy na rowerze się nie zapomina", prawda?

Dzień dobry, nazywam się Czesio i opowiem wam bajkę.
Ostatnio naszło mnie na wspominki, wiecie? Może nie tyle: "jak to było kiedyś, kiedy się było dzieciakiem" [choć ma to z tym pewien związek], a bardziej o tym, co dawno temu się lubiło. Wiecie - filmy i seriale sprzed lat, muzyka, której się wtedy słuchało, gry, w które się grało. Mamy w naszych wspomnieniach wiele Ikon, kultowych rzeczy, które - zdawało by się - są idealne, są obrazem tego, jak było kiedyś: jacy  byliśmy.
Właśnie. W tym miejscu pojawia się problem. Byliśmy. To nie te seriale, czy muzyka się postarzały, to my dorośliśmy. Kiedyś oglądałem taki serial "WOW", nie pamiętam, czy to był kosmita, czy jakiś robot - taka latająca, gadająca kulka. Uwielbiałem go. Ale teraz, kiedy o nim wspominam, boję się, że gdybym zaczął oglądać go jeszcze raz  - doszedłbym do wniosku, że jest może nie tyle beznadziejny, ile nudny. Wiecie, jakieś trzy lata temu próbowałem na nowo przeczytać "Chłopców z placu broni". Nie dałem rady. A kiedy pierwszy raz grałem w "Harry Potter i Kamień Filozoficzny"? W wieku lat.. 15? Siedem lat temu? Może nawet osiem. Przechodziłem tą grę kilka tygodni, była dla mnie czymś wielkim, wspaniałym. Było to barwne, trudne i wciągające wyzwanie, któremu nie mogłem się oprzeć. Ale nie mogłem jej ukończyć. Ostatni pojedynek był zbyt ciężki. Kiedy kilka lat później, bodaj w 2006 roku odpaliłem ją ponownie - ukończyłem ją całą za jednym posiedzeniem, w około 10 godzin. Dorosłem, stałem się lepszym graczem. Ale i inaczej odbierałem wiele rzeczy. Powrót d zamku był dla mnie wielkim przeżyciem po tylu latach, jednak spora część tamtejszej magii jakby wyparowała ze starych, rozpikselowanych murów. Jedynie dwie rzeczy pozostały niezmiennie wspaniałe - muzyka i te małe, złośliwe gnomy.
To samo ma się do muzyki, choćby te głupie Smerfne Hity. Kiedyś słuchałem ich, bo były dla mnie czymś ciekawym, fajną zabawą. Teraz byłyby tylko ciekawostką, śmieszną odskocznią od muzyki, której słucham.
Nie chcę bawić się w wymienianie wszystkiego, co lubiłem w dzieciństwie, bo nie o to w tym chodzi. Ważne, żeby zrozumieć, że się zmieniamy. To, co wiele lat temu było dla nas "fajne", teraz - mimo wielu fantastycznych wspomnień, całego sentymentu, jaki mamy w naszych sercach - mogłoby już być "niefajne".
A mimo to, coś we mnie chce powrócić do wielu symboli z dzieciństwa.
Mimo lęku, że zostaną odrzucone i zapomniane.

Kultowy tydzień.

|
Pierwszy wpis, pierwszy tydzień, tysięczny blog.
Bez zbędnych wstępów: Chodzi o to, że w końcu postanowiłem pisać regularnie i trochę poważniej, niż zwykle. Raz w tygodniu, w każdą niedzielę, o czymś co mnie poruszyło. Proste.

Wiecie, z zasady uważałem, że koncerty są fe! i w ogóle niedobre, że tam jest za głośno, za dużo ludzi i w ogóle. I wiecie co? Dalej tak uważam. Duże koncerty są złe. Ale dzięki mojej wieloletniej przyjaciółce, Dominice trafiłem na taki kameralny, w zaciszu małej sali Domu Kultury. Wyrwałem się z pracy wcześniej [jak ja lubię ten system: zrobisz - możesz iść!], zahaczyłem o kumpla i wpadliśmy [z lekkim co prawda poślizgiem] jak stado rozpędzonych bizonów na salę. Ludziska tam już grali - uderzyła mnie siła tego dźwięku. Prawie się przewróciłem, kiedy otworzyliśmy drzwi. Momentalnie straciliśmy impet i po cichutku na paluszkach [jakby ktoś mógł nas usłyszeć] czmychnęliśmy na tył sali.
XX-te LO z Gdańska śpiewało sobie piosenki Kultu tak radośnie, że aż beztrosko. Między piosenkami biłem brawo, zacieszałem niesamowicie, widząc Dominikę na scenie. Ogólnie przypadł mi do gustu taki typ imprezy. To dla mnie "całkiem coś nowego", jak mawia Ser Lancelot z reklamy, mimo mojego dojrzałego, zdawałoby się wieku. Więc nic dziwnego chyba, że mam ochotę się pochwalić doznaniami, których określenie sprawia mi problem. Wszystkim mówię, że było ciekawie. Bo było. To najprostsze, co mogę powiedzieć, ale niestety, zbyt mało pozytywne jak na to, co chcę przekazać.
Wasze na wierzchu, tak sądzę. Darek mnie od dawna przekonywał, że koncerty są spoko. I są. Zapewne. Na większe imprezy nie będę się jeszcze długo wybierać, moje życie kulturalne postanowiłem rozkręcać powoli i spokojnie, żeby nie doznać szoku.
Coś niesamowitego, ci ludzie na scenie, ich zaangażowanie, ta muzyka, przepełniona energią tak gęstą, że można by w powietrzu wieszać siekiery.. po prostu fala dźwięku tak silna, że uderzyła mnie, powaliła na glebę moje nie tylko dotychczasowe doświadczenia, wyobrażenia o świecie, ale i mój ośli upór "ja nie chcę". Ałłć!
Trochę bolało, ale było super. I ogólnie nie zamierzam się bronić przed powtórką.
Na tym koncercie pierwszy raz w życiu pożałowałem, że nie umiem na niczym grać.